Nie płacz Zuza, nie płacz...
-Nie płacz Zuza, nie płacz. Bo dziecku zaszkodzi.
Wychudzony młokos uspokajał swoją kobietę. Miała jakieś czternaście lat, a wydatny brzuch wskazywał, że była w ostatnich miesiącach ciąży.
- Nie płacz Zuza, nic się nam złego nie stanie, pułapki tylko sprawdzimy, wiesz przecież że coś jeść musimy, no nie płacz.
- Szymek proszę, obiecaj że to tylko pułapki będą, że na rabunek nie idziecie. Przecież wiele nam nie trzeba, mamy tę piwnicę, a i węgla starczy jeszcze na długo- wskazałą dłonią na wnętrze nory w której się znajdowali- mamy szczęście przecież, sprzyja nam od kiedy z Landsberga uciekliśmy.
Szymek spuścił głowę i popatrzył z ukosa na czwórkę dzieciaków przycupniętych pod ścianą.
- Tylko pułapki sprawdzimy, no nie? Do wieczora wrócić damy radę.
- No - odezwał się najbardziej pokręcony z gromadki- złapiemy ze trzy szczury i wracamy...
- Nie pierdol Hajni, ty nigdzie nie idziesz, ty będziesz Zuzy pilnował, marsz byś tylko opóźniał- zestrofował go Szymek.
Pozostałe dzieciaki opuściły głowy- żadne z nich nawet na Zuzę nie spojrzało - i burknęły coś tylko, przytakując swemu liderowi.
- Noto się zbierać będziem, nie? Daj pyska Zuza, i nie rycz, dziś wieczorem najesz się do syta. Nu paszli, rebjata....
******
Czekali przy trakcie dobrych parę godzin, nikt się jednak nie pojawiał. O sprawdzaniu pułapek nawet nie myśleli- był koniec stycznia i złapanie czegokolwiek przy czterdziestostopniowym mrozie graniczyłoby z cudem. Pozostało im tylko polowanie na dwunogą zwierzynę.
Szymek przytknął do oka połówkę lornetki i gapił się na okolicę. Wiatr targał zniszczonym prześcieradłem założonym na cudaczną zbieraninę szmat, swetrów i kurtek...
- Nic kurwa, nic nie widać, same tylko zaspy i szkieletowce... żeby choć jakiś łazęga się pokazał.. Nie Cycek?
Dwunastolatek obrócił głowę w stronę bossa. Deformująca twarz narośl widoczna była nawet poprzez grubą warstwę szmat, którymi dzieciak owinął sobie głowę..
- Budzjet choroszo, nada nam tolka paczekać jeszczio....
- Żeby nam tylko kurwa dupy nie poodmarzały - mruknął Szymek i przytulił się mocniej do ściany.
Zrujnowana kamienica w której się skryli stanowiła doskonały punkt obserwacyjny. Trakt był widoczny na dobre dwa, trzy kilometry. Poza tym w promieniu trzystu metrów nie było niczego poza kilkoma kikutami latarni i wrakiem ciężarówki. Całą resztę gruzów litościwie pokrywała prawie metrowa warstwa zmrożonego śniegu. Szymek popatrzył jeszcze chwilę, a potem schował się do wnętrza kryjówki. Wewnętrzne pomieszczenia, osłonięte przed wiatrem pozwalały choć na chwilę wytchnąć.
-Nie płacz Zuza, nie płacz. Bo dziecku zaszkodzi.
Wychudzony młokos uspokajał swoją kobietę. Miała jakieś czternaście lat, a wydatny brzuch wskazywał, że była w ostatnich miesiącach ciąży.
- Nie płacz Zuza, nic się nam złego nie stanie, pułapki tylko sprawdzimy, wiesz przecież że coś jeść musimy, no nie płacz.
- Szymek proszę, obiecaj że to tylko pułapki będą, że na rabunek nie idziecie. Przecież wiele nam nie trzeba, mamy tę piwnicę, a i węgla starczy jeszcze na długo- wskazałą dłonią na wnętrze nory w której się znajdowali- mamy szczęście przecież, sprzyja nam od kiedy z Landsberga uciekliśmy.
Szymek spuścił głowę i popatrzył z ukosa na czwórkę dzieciaków przycupniętych pod ścianą.
- Tylko pułapki sprawdzimy, no nie? Do wieczora wrócić damy radę.
- No - odezwał się najbardziej pokręcony z gromadki- złapiemy ze trzy szczury i wracamy...
- Nie pierdol Hajni, ty nigdzie nie idziesz, ty będziesz Zuzy pilnował, marsz byś tylko opóźniał- zestrofował go Szymek.
Pozostałe dzieciaki opuściły głowy- żadne z nich nawet na Zuzę nie spojrzało - i burknęły coś tylko, przytakując swemu liderowi.
- Noto się zbierać będziem, nie? Daj pyska Zuza, i nie rycz, dziś wieczorem najesz się do syta. Nu paszli, rebjata....
******
Czekali przy trakcie dobrych parę godzin, nikt się jednak nie pojawiał. O sprawdzaniu pułapek nawet nie myśleli- był koniec stycznia i złapanie czegokolwiek przy czterdziestostopniowym mrozie graniczyłoby z cudem. Pozostało im tylko polowanie na dwunogą zwierzynę.
Szymek przytknął do oka połówkę lornetki i gapił się na okolicę. Wiatr targał zniszczonym prześcieradłem założonym na cudaczną zbieraninę szmat, swetrów i kurtek...
- Nic kurwa, nic nie widać, same tylko zaspy i szkieletowce... żeby choć jakiś łazęga się pokazał.. Nie Cycek?
Dwunastolatek obrócił głowę w stronę bossa. Deformująca twarz narośl widoczna była nawet poprzez grubą warstwę szmat, którymi dzieciak owinął sobie głowę..
- Budzjet choroszo, nada nam tolka paczekać jeszczio....
- Żeby nam tylko kurwa dupy nie poodmarzały - mruknął Szymek i przytulił się mocniej do ściany.
Zrujnowana kamienica w której się skryli stanowiła doskonały punkt obserwacyjny. Trakt był widoczny na dobre dwa, trzy kilometry. Poza tym w promieniu trzystu metrów nie było niczego poza kilkoma kikutami latarni i wrakiem ciężarówki. Całą resztę gruzów litościwie pokrywała prawie metrowa warstwa zmrożonego śniegu. Szymek popatrzył jeszcze chwilę, a potem schował się do wnętrza kryjówki. Wewnętrzne pomieszczenia, osłonięte przed wiatrem pozwalały choć na chwilę wytchnąć.
To właśnie starali się robić Dziura i Rudy. Okryci kilkoma kocami dzielili się tą odrobiną ciepła którą wytwarzały ich ciała.
- No weź Dziura, przecież strażnikom brałaś. No nie bądź taka, no. Dobrze.... lubię cię Dziura, wiesz?
*****
Wędrowcy pojawili jakąś godzinę przed zachodem słońca. Było ich trzech. Pierwszy- uzbrojony w jakąś kuszę, szedł kilkanaście metrów przed pozostałą dwójką, ciągnącą wypakowane do granic możliwości sanie. Ci nie wyglądali na uzbrojonych.
- Dobra nasza, mają jedną kuszę i jakieś włócznie przywiązane do pakunków- mamy przewagę- ucieszył się Szymek i jął naciągać swoją broń. Zardzewiały resor nie chciał się łatwo poddać. Zajęło chwilę, zanim z pomocą lewarka umieścił cięciwę we właściwym miejscu, a bełt spoczął w przeznaczonym sobie rowku.
W tym samym czasie Cycek wybrał najlepiej wyglądający nabój z pośród trzech które posiadał i załadował nim swój samopał. Rudy i Dziura wyciągnęli noże - wyglądali żałośnie - dwójka krostowatych dzieciaków uzbrojona w wyszczerbione ostrza. Idiotą byłby jednak ten kto by się nad nimi zlitował. Ta para zdążyła już pokazać że potrafi używać swojej broni.
- Ja zostaję tutaj i zdejmuję tego z kuszą, a wy zajmujecie się pozostałymi, paniali? Noto zapierdalać na dół- tylko hałasu nie naróbcie- zakomenderował Szymek.
Nie narobili hałasu. Szybko i sprawnie przycupnęli pośród resztek jakiś mebli i nawianego śniegu.
- Ty Cycek strzelaj, a potem razem lecimy wypatroszyć tych debili- wycedził Rudy.
- Kanieszna- przytaknął chłopak
*****
Nieznośne minuty oczekiwania. Paluchy przymarzające do broni. Oddech pokrywający zasłonę twarzy grubą warstwą szronu. I wiatr, wyjący gdzieś tam w górze, śpiewający swą ponurą pieśń.
Gdy wędrowcy podeszli na odległość strzału, czwórka młodych bandytów zadziałała jak dobry przedwojenny mechanizm. Szymek nacisnął dźwignię, kusza zagrała nisko, posyłając toporny bełt prosto w trzewia idącego na przedzie nieszczęśnika. Potem strzał Cycka- niestety chybiony. Przerażony krzyk jednego z wędrowców- kobiety. Chrzęst śniegu pod stopami Rudego i Dziury. Ich piskliwy okrzyk bojowy “kurrrwa”. I pojawiający się znienacka w rękach kobiety kulomiot, szczekający krótko dwa razy i masakrujący obydwa dziecięce ciałka. Cycek, potykający się w biegu- może on dosięgnie przeciwnika, może jemu się uda. Był tuż koło trzeciego z wędrowców, gdy ten podniósł rękę uzbrojoną w jakiegoś obrzyna i wypalił mu prosto w twarz.
Szymek czuł się jakby to był zły sen, kusza drżała w jego dłoniach, bełt wypadł z zesztywniałych palców. Nim naładował, seria z peemki oderwała z muru fragmenty tynku i cegieł. Po chwili do pomieszczenia w którym się znajdował wpadła, sycząc, jakaś stara puszka. Zdążył tylko zakryć uszy....
*****
Gdy odzyskał przytomność leżał skrępowany na śniegu. Jeden z wędrowców umierał w męczarniach oparty o sanie. W jego brzuchu tkwił bełt. Po lotki.
Szymek przekręcił się. Parę metrów od niego leżały parujące jeszcze ciała Rudego i Dziury. Odwrócił głowę. Tylko po to żeby zobaczyć bezgłowe zwłoki Cycka. Nie zdążył zapłakać- zbliżyły się do niego niedoszłe ofiary napadu. Wiatr wydymał poły ich grubych wojskowych płaszczy. Zauważył jeszcze że kobieta trzyma w dłoni ciężki klucz, a facet siekierę. Był twardy. Nie krzyczał gdy zmiażdżyli mu kolana. Gdy zabrali się za dłonie i łokcie- stracił przytomność.
*****
Zuza przestała płakać trzy dni temu. Trzy dni temu skończyło się też jedzenie. Teraz siedziała przy palenisku próbując ugotować coś z dwóch pasków i szczurzych łapek. Obok siedział w połowie sparaliżowany Hajni. Ślina kapała z jego ust.
- Zaraz się najesz Hajni.. a później się położysz- trzeba oszczędzać siły, wiesz?
Zjedli parującą lurę. O dziwo, żadne z nich nawet nie zwymiotowało. Dziecko w łonie Zuzy uspokoiło się trochę.
Hajni usnął. Zuza patrzyła się na uśmiechniętą twarz dzieciaka dobre pół godziny. Potem podeszła, zarzuciła mu na twarz koc i dociążyła własnym ciałem. Kaleka nie wierzgał nawet tak bardzo jak się spodziewała. Gdy już przestał się rzucać dziewczyna zapłakała. Zaraz jednak powiedziała do siebie:
-Nie płacz Zuza, nie płacz. Bo dziecku zaszkodzi.
Gdy już się trochę uspokoiła, wzięła nóż i zaczęła ćwiartować zwłoki.